Mam nadzieję, że ten (niestety) krótki epilog spełni Wasze oczekiwania. Uznałam, że nie będę go przedłużała, bo nie chcę dodawać żadnych wątków, które później pozostałyby niedokończone.
Muszę przyznać, że to bardzo przyjemne uczucie, kończyć to opowiadanie - to taki mocny akcent na koniec.
Jest osoba, której chciałabym serdecznie podziękować - Słodka Wariatka.
Nie wiem, czy wiesz, ale to właśnie rekomendacja na Twoim blogu sprawiła, że mam tyle wyświetleń, ile mam. Jestem Ci za to bardzo wdzięczna, bo myślę, że gdybym przypadkowo tego nie zauważyła - nie zdecydowałabym się na napisanie tego epilogu. Naprawdę dziękuję.
Ale dziękuję także Wam wszystkim za to, że czytacie zakończenie opowiadania pisanego niemalże trzy lata temu, jesteście niesamowici!
A teraz bez zbędnego przedłużania - zapraszam Was na oficjalne zakończenie tego opowiadania!
*
Na
czele bandy śmierciożerców stał Peter Pettegrew.
- Avada Kedavra! – Krzyknął, wycelowawszy
w leżącą na ziemi Dorcas. Lupin spojrzał na niego zszokowany, a Tonks cicho
pisnęła.
-
Glizdogonie – wyprostował się i włożył ręce do kieszeni. – Kopę lat.
Ten
jednak nie odpowiedział, tylko ponownie uniósł różdżkę – tym razem w stronę
Remusa i Tonks. Wszystko działo się szybko, zielone strumienie światła raz po
raz zderzały się z czerwonymi. Peter niezbyt zwinnie robił uniki, przez co
szybko złapał zadyszkę. Kilku rannych śmierciożerców teleportowało się, aż w
końcu zostało ich tylko trzech – wliczając w nich Petera.
- Nie
chcemy nikogo dzisiaj zranić, a tym bardziej zabić – powiedział półgębkiem. –
Jesteśmy tutaj z jednego powodu – potrzebujemy informacji o terminie i sposobie
przetransportowania Pottera w bezpieczne miejsce – uśmiechnął się w krzywo. –
Wszyscy wiemy, że w dniu urodzin straci ochronę, którą zapewnia mu ciotka.
Remus
spojrzał na swoją żonę i nieznacznie na nią skinął.
– Och, na szczęście ode mnie się tego nie
dowiesz – powiedział spokojnie i serdecznie się do niego uśmiechnął. – Wtedy
przecież nasza akcja byłaby całkowicie bezużyteczna, prawda?
I w tym samym momencie
śmierciożercy padli na ziemię, oszołomieni zaklęciem niewerbalnym, a Tonks
chwyciła Remusa za rękę i czym prędzej teleportowała ich daleko od szpitala.
- Jak oni się o tym dowiedzieli? –
Szepnęła zaniepokojona dziewczyna. – To były tajne informacje, jakim cudem to
do nich dotarło?
- Czekaj chwilę – syknął Lupin i
przyspieszył kroku. Przeszedłszy przez bramę przy domu rodziców Tonks, odetchnął
głęboko. – To wszystko jest coraz dziwniejsze – weszli do środka i poszli do
jej pokoju. – Mam wrażenie, że śmierciożercy wciąż są o krok przed nami.
Tonks skinęła głową. – Coś zdecydowanie
jest nie tak – zamyśliła się. – Tak jakby mieli jakiegoś informatora.
- Najpoważniejszą kwestią teraz
jest to, żeby nie odkryli daty tych przenosin; musimy zrobić wszystko, żeby to
pozostało tajemnicą. Myślę… i nie mogę pozbyć się tego wrażenia, jakby coś nam
umykało, nam wszystkim. Sprzymierzeńcy, wrogowie, ludzie neutralni. Coraz trudniej
jest nam ich określić – schował twarz w dłoniach. – Czego nie zauważamy?
- Remusie… Musimy przestać. Wciąż myślimy o samych
problemach, nie skupiamy się na tym, co dobre. Wiem, że sytuacja nie jest
dobra, ale moglibyśmy choćby na chwilę przestać? – Dziewczyna przygryzła wargę
i usiadła obok niego. Oparła głowę o jego ramię. – Pamiętasz jeszcze te czasy,
w których nie martwiliśmy się tymi wszystkimi sprawami? W szkole? Gdy
Dumbledore był dyrektorem? – Mężczyzna uśmiechnął się i ją objął.
- Byłem Huncwotem, my zawsze
mieliśmy powody do martwienia się – zaśmiał się cicho. – Uwielbialiśmy robić dowcipy
profesorowi Binnsowi, on nigdy nie wiedział, co się właściwie dzieje. Kiedyś,
gdy dopiero zaczynaliśmy nasze huncwotowanie, podłożyliśmy łajnobomby w jego
klasie. Biedny, nie rozumiał, dlaczego uczniowie zaczęli nagle uciekać z
lekcji, bo przecież on ledwo coś czuje jako duch – uśmiechnął się na to
wspomnienie. – To wydarzenie sprawiło, że postanowiliśmy zostać Huncwotami.
- Ciekawe, czy nasze dziecko
pójdzie w twoje ślady –złączyła ich ręce. – Może też odkryje te wszystkie korytarze
i tajemne przejścia?
Remus nagle zesztywniał.
- Wiem, że się boisz – szepnęła. –
Rozumiem, ale wiem też, że damy radę. – Uśmiechnęła się pokrzepiająco do
swojego męża i uświadomiła sobie, że naprawdę była pewna tego, co powiedziała.
*
Remus
uśmiechnął się szeroko, oglądając wspomnienie w szklanej kuli stojącej na małym
stoliku. Wyglądał teraz całkowicie inaczej; jego włosy były o wiele ciemniejsze
i zdrowsze, niż wcześniej, a na twarzy niemalże nie było zmarszczek.
Spojrzał
na Tonks, która siedziała obok niego i przeglądała plik zdjęć przedstawiających
małego chłopca o niebieskich włosach i roześmianej twarzy. Objął ją ramieniem i
pocałował w czoło. Jej balonowo różowe włosy sterczały na wszystkie strony.
Remus naprawdę to uwielbiał.
- Czy
on będzie szczęśliwy? – spytała, zagryzając wargę.
- Będzie
– nagle od tyłu podszedł do nich James w towarzystwie Lily, Syriusza i Freda. –
Nasz Harry nie pozwoli mu się zbyt długo smucić – poklepał Tonks po ramieniu.
-
Zobaczysz, że wyrośnie z niego prawdziwy Huncwot – zaśmiał się Syriusz i wyszczerzył
się do Freda. – Myślę, że młody przebije nawet ciebie i George’a.
- Na to
bym nie liczył! – zaśmiał się i podszedł do Tonks, żeby przyjrzeć się
dokładniej zdjęciom. – Ale liczę na to, że przynajmniej spróbuje.
Remus i
Tonks byli naprawdę szczęśliwi. Wiedzieli, że ich syn także będzie. Miłość
rodziców do dziecka przetrwa każdą rozłąkę, nawet śmierć. I gdy pewnego dnia
Teddy spojrzy w gwiazdy i o nich pomyśli – oni tam będą, a on wszystko zrozumie.
P.S.
Zapraszam Was na mojego drugiego bloga (jest to to samo opowiadanie co na Wattpadzie, postanowiłam po prostu umieszczać je w dwóch różnych miejscach, żeby dla wszystkich było wygodnie) - Like real people do - Remus & Tonks
P.S.
Zapraszam Was na mojego drugiego bloga (jest to to samo opowiadanie co na Wattpadzie, postanowiłam po prostu umieszczać je w dwóch różnych miejscach, żeby dla wszystkich było wygodnie) - Like real people do - Remus & Tonks