sobota, 9 stycznia 2016

Epilog

Mam nadzieję, że ten (niestety) krótki epilog spełni Wasze oczekiwania. Uznałam, że nie będę go przedłużała, bo nie chcę dodawać żadnych wątków, które później pozostałyby niedokończone.
Muszę przyznać, że to bardzo przyjemne uczucie, kończyć to opowiadanie - to taki mocny akcent na koniec.
Jest osoba, której chciałabym serdecznie podziękować - Słodka Wariatka.
Nie wiem, czy wiesz, ale to właśnie rekomendacja na Twoim blogu sprawiła, że mam tyle wyświetleń, ile mam. Jestem Ci za to bardzo wdzięczna, bo myślę, że gdybym przypadkowo tego nie zauważyła - nie zdecydowałabym się na napisanie tego epilogu. Naprawdę dziękuję.
Ale dziękuję także Wam wszystkim za to, że czytacie zakończenie opowiadania pisanego niemalże trzy lata temu, jesteście niesamowici!
A teraz bez zbędnego przedłużania - zapraszam Was na oficjalne zakończenie tego opowiadania!
*
                Na czele bandy śmierciożerców stał Peter Pettegrew.
                - Avada Kedavra! – Krzyknął, wycelowawszy w leżącą na ziemi Dorcas. Lupin spojrzał na niego zszokowany, a Tonks cicho pisnęła.
                - Glizdogonie – wyprostował się i włożył ręce do kieszeni. – Kopę lat.
                Ten jednak nie odpowiedział, tylko ponownie uniósł różdżkę – tym razem w stronę Remusa i Tonks. Wszystko działo się szybko, zielone strumienie światła raz po raz zderzały się z czerwonymi. Peter niezbyt zwinnie robił uniki, przez co szybko złapał zadyszkę. Kilku rannych śmierciożerców teleportowało się, aż w końcu zostało ich tylko trzech – wliczając w nich Petera.
                - Nie chcemy nikogo dzisiaj zranić, a tym bardziej zabić – powiedział półgębkiem. – Jesteśmy tutaj z jednego powodu – potrzebujemy informacji o terminie i sposobie przetransportowania Pottera w bezpieczne miejsce – uśmiechnął się w krzywo. – Wszyscy wiemy, że w dniu urodzin straci ochronę, którą zapewnia mu ciotka.
                Remus spojrzał na swoją żonę i nieznacznie na nią skinął.
 – Och, na szczęście ode mnie się tego nie dowiesz – powiedział spokojnie i serdecznie się do niego uśmiechnął. – Wtedy przecież nasza akcja byłaby całkowicie bezużyteczna, prawda?
I w tym samym momencie śmierciożercy padli na ziemię, oszołomieni zaklęciem niewerbalnym, a Tonks chwyciła Remusa za rękę i czym prędzej teleportowała ich daleko od szpitala.
- Jak oni się o tym dowiedzieli? – Szepnęła zaniepokojona dziewczyna. – To były tajne informacje, jakim cudem to do nich dotarło?
- Czekaj chwilę – syknął Lupin i przyspieszył kroku. Przeszedłszy przez bramę przy domu rodziców Tonks, odetchnął głęboko. – To wszystko jest coraz dziwniejsze – weszli do środka i poszli do jej pokoju. – Mam wrażenie, że śmierciożercy wciąż są o krok przed nami.
Tonks skinęła głową. – Coś zdecydowanie jest nie tak – zamyśliła się. – Tak jakby mieli jakiegoś informatora.
- Najpoważniejszą kwestią teraz jest to, żeby nie odkryli daty tych przenosin; musimy zrobić wszystko, żeby to pozostało tajemnicą. Myślę… i nie mogę pozbyć się tego wrażenia, jakby coś nam umykało, nam wszystkim. Sprzymierzeńcy, wrogowie, ludzie neutralni. Coraz trudniej jest nam ich określić – schował twarz w dłoniach. – Czego nie zauważamy?
- Remusie…  Musimy przestać. Wciąż myślimy o samych problemach, nie skupiamy się na tym, co dobre. Wiem, że sytuacja nie jest dobra, ale moglibyśmy choćby na chwilę przestać? – Dziewczyna przygryzła wargę i usiadła obok niego. Oparła głowę o jego ramię. – Pamiętasz jeszcze te czasy, w których nie martwiliśmy się tymi wszystkimi sprawami? W szkole? Gdy Dumbledore był dyrektorem? – Mężczyzna uśmiechnął się i ją objął.
- Byłem Huncwotem, my zawsze mieliśmy powody do martwienia się – zaśmiał się cicho. – Uwielbialiśmy robić dowcipy profesorowi Binnsowi, on nigdy nie wiedział, co się właściwie dzieje. Kiedyś, gdy dopiero zaczynaliśmy nasze huncwotowanie, podłożyliśmy łajnobomby w jego klasie. Biedny, nie rozumiał, dlaczego uczniowie zaczęli nagle uciekać z lekcji, bo przecież on ledwo coś czuje jako duch – uśmiechnął się na to wspomnienie. – To wydarzenie sprawiło, że postanowiliśmy zostać Huncwotami.
- Ciekawe, czy nasze dziecko pójdzie w twoje ślady –złączyła ich ręce. – Może też odkryje te wszystkie korytarze i tajemne przejścia?
Remus nagle zesztywniał.
- Wiem, że się boisz – szepnęła. – Rozumiem, ale wiem też, że damy radę. – Uśmiechnęła się pokrzepiająco do swojego męża i uświadomiła sobie, że naprawdę była pewna tego, co powiedziała.
*
                Remus uśmiechnął się szeroko, oglądając wspomnienie w szklanej kuli stojącej na małym stoliku. Wyglądał teraz całkowicie inaczej; jego włosy były o wiele ciemniejsze i zdrowsze, niż wcześniej, a na twarzy niemalże nie było zmarszczek.
                Spojrzał na Tonks, która siedziała obok niego i przeglądała plik zdjęć przedstawiających małego chłopca o niebieskich włosach i roześmianej twarzy. Objął ją ramieniem i pocałował w czoło. Jej balonowo różowe włosy sterczały na wszystkie strony. Remus naprawdę to uwielbiał.
                - Czy on będzie szczęśliwy? – spytała, zagryzając wargę.
                - Będzie – nagle od tyłu podszedł do nich James w towarzystwie Lily, Syriusza i Freda. – Nasz Harry nie pozwoli mu się zbyt długo smucić – poklepał Tonks po ramieniu.
                - Zobaczysz, że wyrośnie z niego prawdziwy Huncwot – zaśmiał się Syriusz i wyszczerzył się do Freda. – Myślę, że młody przebije nawet ciebie i George’a.
                - Na to bym nie liczył! – zaśmiał się i podszedł do Tonks, żeby przyjrzeć się dokładniej zdjęciom. – Ale liczę na to, że przynajmniej spróbuje.

                Remus i Tonks byli naprawdę szczęśliwi. Wiedzieli, że ich syn także będzie. Miłość rodziców do dziecka przetrwa każdą rozłąkę, nawet śmierć. I gdy pewnego dnia Teddy spojrzy w gwiazdy i o nich pomyśli – oni tam będą, a on wszystko zrozumie.


P.S.
Zapraszam Was na mojego drugiego bloga (jest to to samo opowiadanie co na Wattpadzie, postanowiłam po prostu umieszczać je w dwóch różnych miejscach, żeby dla wszystkich było wygodnie) - Like real people do - Remus & Tonks

piątek, 1 stycznia 2016

Wielki powrót?

Hej. Cześć. Witam.
Po tej stronie Jestęę Kottę - albo po prostu Jadzia.
Nie sądzę, aby notka ta została odczytana przez wiele osób - w końcu ostatni post na moim blogu pojawił się ponad dwa lata temu. Niedawno pewien sentyment pozwolił mi tu zajrzeć, zobaczyć jak wyglądały moje pisarskie początki i, naprawdę, otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia! Tyle komentarzy, tyle wyświetleń! To przerosło moje najśmielsze oczekiwania, serio. 12 tysięcy wejść!
Bardzo chciałabym teraz kontynuować to opowiadanie, ale widzę, że nie miałoby to większego sensu z wielu względów - najważniejszy jest jednak fakt, że i ja - i Wy, moi kochani zdążyliśmy się zmienić.
Chciałabym Wam jednak podziękować za taką niesamowitą możliwość rozwoju, za to, że pomimo tylu błędów (olaboga, dopiero teraz je widzę) daliście mi szansę i tak pozytywnie reagowaliście na moje wypocinki - jesteście wspaniali.
Ale, ale! Tutaj pojawia się moja propozycja do Was! Możecie dać znać w komentarzu, czy chcielibyście przeczytać wielkie zakończenie tego opowiadania - myślę, że to właśnie jest rzecz, którą chciałabym Wam wynagrodzić tyle lat oczekiwania. Jeśli tylko chcecie - skonstruuję coś na rodzaj ogromnego epilogu - podsumowania opowiadania.
Ostatnią rzeczą (a może nie?), którą chciałabym powiedzieć jest to, że założyłam nowego bloga, mam nadzieję, że równie dobrego jak ten. Serdecznie Was tam zapraszam - Like real people do - Remus & Tonks.
Kocham Was!